Ciekawostki związane z Bobolicami i rodziną Baryłów zawiera książka:
Czubala Marianna i Dionizjusz, "Podania i opowieści z Zagłębia Dąbrowskiego sto lat temu i dzisiaj", wyd. Śląski Instytut Naukowy, Katowice 1984.
Informacji do tej książki udzielała m. in. rodzina Baryłów z Zawiercia i Bobolic. Źródłem opowieści był Franciszek Baryła mieszkający w Zawierciu, a urodzony w Bobolicach. Dziadkiem tego Franciszka był Tomasz Baryła - kowal dworski w Bobolicach. Wg rodzinnego przekazu, Tomasz w młodości poturbował tamtejszego dziedzica (nazwiska brak), a powodem miało być nieporozumienie z powodu kobiety - podobno żony Tomasza, w której podkochiwał się ów dziedzic. Po pobiciu Tomasz Baryła musiał uciekać z naszego terenu i poza Bobolicami przebywał przez 25 lat. W tym też czasie wziął udział w powstaniu listopadowym [jako jeden z niewielu chyba wówczas mieszkańców ogólnie mówiąc "wsi"]. Po powrocie, jako byłego powstańca, otaczano go w Bobolicach głębokim szacunkiem.
W tekstach Zygmunta Glogera i Michała Federowskiego pojawia się określenie osoby z Bobolic jako "stary wiarus, Baryła, żołnierz Dwernickiego". Jego imię nie pada, ale z legendy przekazu rodzinnego wynika, że był to właśnie Tomasz Baryła - dziadek Franciszka Baryły, który w latach 80-tych XX wieku rozmawiał z autorami książki.
Tomasz Baryła po powrocie do Bobolic wybudował kuźnię oraz zajmował się bartnictwem, a nawet wyrywał zęby ludziom. Po zniesieniu pańszczyzny wykupił grunty znajdujące się wokół zamku w Bobolicach. [W latach 80-tych/90-tych XX wieku właścicielem ich był Wacław Baryła mieszkający tuż przy zamku wraz z żoną Karoliną].
Po Tomaszu kuźnię i bartnictwo przejął jego syn [a ojciec Franciszka - imienia jego nie zapisano jednak, natomiast z dokumentów AP w Kielcach wiemy, że w latach 30-tych XX w. za właściciela zamku w Bobolicach władze administracyjne uznawały Ignacego Baryłę mieszkającego w Bobolicach]. Tenże ojciec wyuczył się od organisty pisania i czytania. Czytał książki i gazetowe informacje chłopom. Pisał w ich imieniu skargi i wnioski w sprawach urzędowych. Z jakichś powodów trafił także o carskiego więzienia w Piotrkowie. Franciszek Baryła jako kilkunastoletni chłopak jeździł do Piotrkowa, do rosyjskiego prokuratora i w odwiedziny do uwięzionego ojca.
Franciszek Baryła ur. 1889 r. w Bobolicach, zam. Zawiercie, ogrodnik, (jego relacje spisane zostały w roku 1980). Miał pięcioro rodzeństwa. W młodości podróżował po świecie (od Warszawy po Kijów). Został ogrodnikiem, poślubił kobietę z Niegowy, zamieszkał w Zawierciu i tam pracował jako ogrodnik u fabrykanta. Mając lat 90 potrafił jeszcze rowerem dojechać z Zawiercia do Bobolic. Po dziadku Tomaszu oraz ojcu przejął opowieści, które przekazał autorom książki.
Synem Franciszka był Konstanty Baryła, mający w roku 1980 około 51 lat, z zawodu ogrodnik, mieszkający w Zawierciu, który opowiadał historie zasłyszane od przodków. Poza nim: Katarzyna Baryła lat około 64 (wg stanu na rok około 1980), rolniczka mieszkająca w Bobolicach. Wacław Baryła zam. w Bobolicach - [były właściciel ruin zamku].
Poniżej mała próbka historii/legend opowiedzianych przez członków tej rodziny (nie tylko są to sprawy z kategorii paranormalnej). W prostokątnych nawiasach są dodatki ode mnie:
Część II pt. "Współczesne podania z Zagłębia Dąbrowskiego",
-----------------------------------------------------------------
poz. 12, strona 94, 95 - Trzy zające - opowiedział Konstanty Baryła z Zawiercia. Spisała D. Czubala. Do porównania z: Moszyński K., Kultura Ludowa Słowian, t. 2, część 1, strona 644 T, wyd. Warszawa 1967.
"Nie wiem ile w tym prawdy, ale dziadek sam mi to opowiadał. To mu się zdarzyło na zamku w Bobolicach. Dziadek miał strzelbę nabijaną stemplem. Broń miał nielegalnie, no i szczerze mówiąc, był kłusownikiem. Dorabiał sobie, polując na zające. Najlepszy widok miał z zamku, bo tam zające przychodziły nocą na żerowisko. Jednej nocy udał się na zamek. Był pewny, że coś upoluje, bo widok był dobry. I rzeczywiście, koło północy przyszły trzy zające. Pasą się. Dziadek miał już strzelbę nabitą. Oparł ją sobie na wyłomie skalnym i strzelił. Ale choć było blisko i księżyc świecił, nie trafił. Zdziwiło go jedno. Zające po strzale się rozbiegły i stanęły, ale nie uciekły. Polatały potem i znów skupiły się we trójkę. Dziadek znów wypalił. Znowu nie trafił. Zające pobiegały, pobiegały i zeszły się pod zamkiem. Przeżegnał się i strzelił trzeci raz. Tym razem nie zobaczył już ani trafionego zająca, ani zajęcy biegających po polu. Wtedy sobie przypomniał tę legendę o rycerzach - rabusiach, którzy porwali trzy niewiasty, żeby się nimi zabawić. Wiedziały, jaki je los spotka i wolały śmierć. Matka z dwoma córkami wyskoczyły oknem i się pozabijały. - To pewnie były dusze pokutujące tych kobiet w postaci zajęcy. Jak się przeżegnałem, to znikły. - Może się dziadkowi przewidziało? - Nie, wnuczku, widziałem to na własne oczy. Całe życie był przekonany, że to były dusze tych kobiet".
------------------------------------------------------------------
Poz. 13, strona 95 - Jak strach kłusownikowi za uchem chuchał - opowiedział Konstanty Baryła z Zawiercia, spisała D. Czubala. Do porównania z: Moszyński K., Kultura Ludowa Słowian, t. 2, część 1, strona 644 T, wyd. Warszawa 1967.
"Raz wziął ojciec strzelbę i poszedł na zamek w nadziei, że przyjdą zające i coś tam sobie ustrzeli. O północy (wyczuwa się tą porę, psy przestają szczekać - robi się cisza) ojciec już zamierzał zejść z tego zamku, godząc się z tym, że dzisiejszej nocy nic nie upoluje. W pewnym momencie poczuł, jakby ktoś stanął przy nim i zaczął chuchać takim zimnym powietrzem. obejrzał się: nie ma nikogo. Za chwilę z drugiej strony mu chucha. Ogląda się. - Co jest? Kto mi takie figle robi? Trzeci raz znów czuje to chuchanie jakieś. Więc wzięła go trwoga. Skoczył na równe nogi i biegiem po tych wertepach pognał z tego zamku do domu. To była północ. Było zamknięte, bo się na noc zamykało. Bije w drzwi i woła: - Mamo, otwórz! - Co się stało? - Mamo, mamo, coś było w zamku i mnie straszyło! - Co cię wystraszyło? - Coś chuchało mi za uchem. Jakiś czas nie chodził na polowanie".
-----------------------------------------------------------------
Poz. 14, strona 96 - Płacz pod kapliczką - opowiedział Konstanty Baryła z Zawiercia, spisała D. Czubala. Do porównania z: Moszyński K., Kultura Ludowa Słowian, t. 2, część 1, strona 644 T, wyd. Warszawa 1967.
"O tej kapliczce pod Mirowem mówili, że tam słyszeli ludzie płacz dziecka. Niektórzy mówili, że to dusza pokutująca. Inni przypuszczali, że jakaś panna zabiła i zakopała tam nieślubne dziecko. W każdym razie było przekonanie, że tam straszy. Szczerze mówiąc, ja sam, będąc w Mirowie, słyszałem ten płacz. To było jeszcze przed wojną. Sądziłem, że dziecko czyjeś płacze, dopiero potem dowiedziałem się o tej historii".
--------------------------------------------------------------
Poz. 15, strona 96, 97 - Strach w drodze - opowiedział Konstanty Baryła z Zawiercia, spisała D. Czubala. Do porównania z: Moszyński K., Kultura Ludowa Słowian, t. 2, część 1, strona 644 T, wyd. Warszawa 1967.
"Mama była jeszcze wtedy panienką. Pracowała w Zawierciu. Pieszo chodziła te 14 km [chodzi o dystans z Zawiercia nie do Bobolic, a do Niegowy, gdzie wówczas przyszła mama Konstantego Baryły mieszkała]. Trochę była niezdrowa, słaba i babcia wyszła po nią. Już koło Mirowa zastał je zmrok. Szybko się ściemniło, zaczął padać deszcz. Wzięły się pod ręce i idą. W pewnym momencie babci zdawało się, że ktoś idzie za nią. Początkowo ucieszyła się, sądząc, że ktoś idzie w stronę Niegowy. Będą miały towarzysza czy towarzyszkę. Ucieszyła się, że będą razem, bo przecież była bardzo nieprzyjemna ciemna noc. Łatwo było upaść, czy zawadzić o korzenie. Ale zastanowiło babcię, że te kroki ani się nie przybliżały, ani się nie oddalały. Ktoś nie szukał kontaktu z nimi, a równocześnie szedł za nimi. To babcię zaniepokoiło, ale nie zdradzała się z tym niepokojem. Nie chciała straszyć mamy. Szła więc i modliła się. Kiedy podeszły pod krzyż (jak ta droga z Żarek do Lelowa, tam już był koniec lasu, a po drugiej stronie było pole babci), to w tym momencie zerwał się wielki wiatr. Parasol wywróciło im do góry drutami. Upadły na ziemię. [Miejsce gdzie to się stało jest opisane w nieco wątpliwy sposób, bowiem w naszych czasach przy drodze Żarki - Lelów przecinającej drogę Mirów - Niegowa nie było już żadnego krzyża na końcu lasu... las kończył się kilometr wcześniej, "na Stajniej Górze" przy drodze Mirów - Niegowa, nieco na pn.-zach. od Wielkiej Góry i tam rzeczywiście po obu stronach były pola, ale krzyża nie było, przynajmniej w tzw. "naszych czasach"] Babcia krzyczy: - Czyś sobie co nie zrobiła? Ona znowu: - Mamo, czy jesteś cała? Nic sobie nie zrobiły. Przyszły do domu, ochłonęły, i babcia mówi: - Wiesz, dziecko, nie chcę cię straszyć, ale cały czas za nami szedł zły. Od kapliczki słyszałam kroki, ale nie przystępował do nas ani nas nie mijał. To był diabeł. A ponieważ doszłyśmy do krzyża i ja zaczęłam się modlić, to on z zemsty, że już nie może działać, wywrócił nas pod krzyż.[Ciągle nie wiadomo, gdzie miałby znajdować się ten krzyż, ale ewidentnie musiał być - taki, który nam jest zupełnie nieznany dziś]. Mama to opowiadała, cały czas zresztą przekonana, że to złe szło. Pewnego razu mama wzięła mnie do Niegowy. Jechaliśmy przez Żarki. Już byłem umordowany (miałem z pięć lat), ale przypominam sobie, jak mama mówiła: - Widzisz ten krzyż? To tu nas z babcią wywróciło wtedy. [A zatem musiał to być krzyż widoczny także z drogi Żarki - Niegowa]. Zacząłem bez przerwy płakać. Płakałem i płakałem. Same łzy mi płynęły. - O co ty płaczesz, o co płaczesz? - Ja nie wiem, o co płaczę. Kilka lat temu wziąłem mojego siostrzeńca i mówię: - Andrzej, słuchaj, pokażę ci, gdzie babcia żyła, gdzie dziadek się wychował. Jedziemy do Niegowy. Pokazuję mu, gdzie zły prowadził babcię. Jedziemy noga za nogą. Nie wiadomo kiedy, ja dałem nurka przez skuter, on znalazł się pod skuterem. Nie wiedzieliśmy w ogóle co się z nami stało. Ja przestraszony, mały dostał szoku, zaczął krzyczeć: - Wujciu, wujciu, to ten diabeł nas prześladuje, co za babcią szedł! Może to i diabeł za nimi szedł?".
--------------------------------------------------------- Poz. 204 - strona 179 - Mogiła Powstańcza na Czarnym Kamieniu - podał Franciszek Baryła, zapis D. Czubala.
"Jak się jedzie do kościoła, to jest przy drodze z Żarek do Niegowy takie miejsce, co nazywa się Czarny Kamień. Tam jest grób z 63 roku. Nie wiadomo, kto ten grób opatruje. Tam był wielki krzyż dębowy, a teraz on taki malutki. Co ugnije, to go ktoś tam wkopie głębi. Zawsze ktoś jest, kto o tym grobie pamięta". [Nie ma już ani krzyża, ani nawet mogiły - śladu mogiły, jedyny który jeszcze wie dokładnie gdzie to było, to jak mi się wydaje jeden pan z Łutowca].
-----------------------------------------------------------------
Poz. 213 - strona 182 - Wierny Leśnik - podał Konstanty Baryła, zapis D. Czubala.
"Po powstaniu, jak się zaczęły prześladowania, Benka leśnika wzięli na śledztwo, żeby złożył zeznanie na pana Jarzyńskiego. Benek wiedział, że Jarzyński był w powstaniu, ale słowem nie zdradził. A chcieli go zmusić. Dostał trzysta nahajek. Parę lat jeszcze pożył, ale pluł krwią i umarł. A dziedzic Jarzyński, mimo że wdowa po Benku była w ciężkim położeniu, nie potrafił jej pomóc, nie zaopiekował się nią". [To w nieco innej wersji, ale bardzo podobnej, jest w książce o Antolce, strona 220-221].
|