Wycieczka rowerowa Bratysława - Ostrawa (1-5.10.2018)
Wiele czasu upłynęło od ostatniej sakwiarskiej wyprawy rowerowej, jednodniowe wycieczki już mnie nie kręciły.
Trzeba było się odważyć i ruszyć gdzieś dalej na dłużej. Polska przejechana jest mocno, czas zbyt cenny by go tracić na
znane trasy. Za cel wycieczki obraliśmy niezawodną w przygodach Słowację i Czechy. Specjalnego celu nie było, chyba każdy miał jakieś swoje. Kolega Tradycyjny Witek dalej TW, nabił sobie głowę Stefanikiem, Ja widokiem na Alpy. Trasa powstawała
na bieżąco, budowała się, rozkręcała. Było wiele problemów, związanych ze sprzętem, pogoda, psychiką. Różnie sobie z tym radziliśmy, bywało chwilami ciężko.
Sam wyjazd i przygotowania sprzętowe szły bardzo fatalnie. Ja nie miałem nic. Dosłownie nic, bo dwa tygodnie przed wyjazdem
pękła mi rama w rowerze, a nowa zamówiona rama jeszcze nie doszła. Stare sakwy wyglądały fatalnie, musiałem kupić nowe.
A rower pożyczyłem od TW, bardzo fajny kros 3, jechało się pięknie. Zero map, zero planu. Natomiast zapału nie brakowało.
Dojazd:
W niedzielę (30.09.18) po pracy jadę do Rybnika i spotykam się z TW, obgadujemy tematy.
Wczesnym rankiem w poniedziałek (ok.4.50) wsiadamy do poci±gu Rybnik-Bogumin. W Boguminie kupujemy bilety do Bratysławy
Z przesiadką w Brnie. Nie ma problemu z zakupem biletów, jednak pani długo wypisywała bilety i miejscówki na rowery,
przez co powstała długa kolejka na dworcu. W małym niepozornym Boguminie otwieraj± się drogi kolejowe na Słowację, Czechy, Węgry
i Austrię. Jedziemy wygodnym pociągiem, jest słonecznie, za oknem czeskie krajobrazy. W Brnie przesiadka, mamy jakie¶ 20 min
na poci±g do Bratysławy. Już z poci±gu widać było, że jest to duże stare miasto, okazale wyglądał kościół - katedra.
Postanowili¶my zobaczyć stare miasto, było to bardzo szybkie zwiedzanie. Brno zrobiło na mnie spore wrażenie i dobrze
zapowiadało dalsza część wycieczki.
Wsiadamy do pociągu Praga-Budapeszt, opuszczamy mocno rozwinięte Czechy i wjeżdżamy na Słowację. Pogoda zaczęła się psuć, jest
pochmurno i ponuro. Słowackie miasteczka też bardzo smutne, dworce obdrapane. Docieramy do Bratysławy, nie wygl±da to dobrze
.Dworzec jest obskurny, mały, bardzo podrzędny, przez chwilę myśleliśmy że źle wysiedlimy.
Dzień 1. Bratysława
W stolicy Słowacji jesteśmy ok 13 i tu zaczynamy właściwą wycieczkę rowerową.
Jest szaro, betonowo, dość biednie, kierujemy się w stronę starówki. Jeździmy, zwiedzamy, ale ciężko się, czymś zachwycić,
zabytki s± bardzo słabe, kamieniczki, uliczki. Troszkę zgłodnieliśmy i szukamy, czego¶ do jedzenia. Jest kiepsko, musimy
zadowolić się pizz i kebabem. Nie znajdziemy tam fajnych knajpek z ogródkami, turystów bardzo mało, sami Azjaci.
Jedziemy nad Dunaj, a później wdrapujemy się na zamek górujący nad miastem. Ze wzgórza zamkowego jest ładny widok na Bratysławę.
Przypominam sobie, że nie mamy żadnych map i ruszamy z powrotem, co centrum w poszukiwaniu księgarni. Ciężko z tymi mapami, ale jakoś u
daje mi się kupić Małe Karpaty i Jaworniki. Po kolejnym objechaniu starego miasta kierujemy się dolin± Dunaju w Kierunku Devin
Jedziemy ścieżką rowerową nad Dunajem. Docieramy do najpiękniejszego miejsca w Bratysławie. S± to ruiny zamku Devin przy ujściu Morawy do
Dunaju. Zwiedzamy zamek, z którego jest piękny widok na ostatnie Karpackie wzniesienia już po Austriackiej stronie.
W Devin zaczyna się Magistrala Stefanikowa - najdłuższy szlak w Słowacji, na którym znajduj± się ważne miejsca związane z walkami
narodowowyzwoleńczymi na Słowacji. Szlak jest terenowy i początkowo tak jedziemy. Pierwsze górki Małych Karpat maj± po 300-400m, ale przewyższenia
są spore sam Dunaj jest na wysokości 140m. Trudny teren daje w ko¶ć mojemu mocno obci±żonemu bagażnikowi, poluzowały się śrubki i lekko wibruje.
Ponownie docieramy do północnej Bratysławy, jest już późno, robimy zakupy w supermarkecie. Jedziemy w kierunku góry Kamzik gdzie
jest pokaźny przekaźnik radiowy. Już pod wieczór, kierujemy się za miasto do lasów pod gór± Kamzik na biwak. Jest pochmurno ok 12 st. C, opłotki
Bratysławy przypominaj± trochę Zawiercie lub jeszcze mniejszą mieścinę. Niestety tuż przed końcem, pęka mi bagażnik i nie jestem w stanie jechać dalej.
Prowadzę rower, morale zupełnie na dnie. Na pierwszej lepszej górce za blokowiskiem rozbijamy namiot. Siedzimy przy ognisku i zastanawiamy się jak
wybrnąć z bagażnikowego impasu. W grę wchodzi tylko nowy solidny bagażnik lub poci±g do Bohumina. Całą noc kropi deszczyk i wieje wiatr, ciepło też nie jest
Dzień 2. Małe Karpaty
Poranek niezbyt miły, zimny i mokry. Kolega zostaje na biwaku, a Ja ruszam na miasto w poszukiwaniu sklepu rowerowego. Wczoraj widzieliśmy baner reklamowy i tam ruszam
w pierwszej kolejności. Bardzo, blisko, bo ok 2km od biwaku znajduję sklep rowerowy. Nieduży, ale dobrze zaopatrzony. Mnie interesuje tylko dobre bagażniki.
Młody Słowak pokazuje mi kilka rodzajów. Jestem już bardzo ucieszony, wybieram przykręcany do sztycy za 40e. Były tańsze, ale raczej nie polecam, cienkich aluminiowych rureczek
Troszkę z chodzi mi z montażem, bo muszę dołączyć do niego stary bagażnik, po to żeby dało się zawiesić sakwy tak by nie tarły o koła. Ok.12 jadę na biwak, w trakcie naprawy
przeszła solidna ulewa. Po zakupie bagażnika humor nam się znacznie poprawił, ruszamy w zupełnie nieznane pasmo Małych Karpat.
Po złych doświadczeniach w jeździe w terenie, raczej wybieramy asfalt. A jest tam sieć dróg rowerowych asfaltowych, które prowadzą dość zawile i bez składu ładu. Ta część
nazywana jest podmiejskimi lasami Bratysławy. Pewnie w wolne dni jest tam sporo rowerzystów, my we wtorek nikogo nie spotykamy. Spora ilość górek, ale łagodnych, asfalt dobry
szybki, liczne wiaty, miejsca rekreacyjne i biwakowe. Liczne rozjazdy zmuszają nas do częstych zatrzymań i analizowania mapy. Przez spory
odcinek jedziemy Magistralą Stefanikowa. Pogoda jakby się poprawia, świeci słońce
ukazuj nam się zupełnie nieznane widoki na dolinę Dunaju i Wagu. Na chwilę opuszczamy pagórki i zjeżdżamy do winiarskiej okolicy Pezinok. Właściwie tylko po to by kupić
coś do jedzenia i picia. Jest ok 16. na Słowacji mniejsze sklepiki są już pozamykane (a co gorsze prawie wcale ich nie ma), jedziemy do marketu.
Można by było ten dzień skończyć, ale musimy nadrobić straty. Ciągle realizujemy swoje plany, nie gnamy byle do Polski tylko delektujemy się słowackim rarytasem.
Fundujemy sobie na koniec dnia przejazd w poprzek pasma Małych Karpat, z doliny Wagu do doliny Morawy. Bardzo mozolnie jedziemy krętymi serpentynami drogą z Vinosady do Pernek
Niby przełęcz tylko 500m, a podjazd z 8 km. Na przełęczy zakładam wszystko, co mam, jest już wieczór, spory chłód, zjazd szybka krętą górską drogą. Bukowe lasy zaczynaj±
płowieć. Po drugiej stronie ukazują nam się spore
przestrzenie wyżyny morawskiej, a ku naszemu sporemu zaskoczeniu w oddali widać pierwsze dwutysięczniki alpejskie. Widok jest niesamowity, niebo mocno przewiane i bezchmurne
nie są jakoś szczegółowe, dziwacznie monstra wyrastaj z płaszczyzn. Widoki na Alpy mamy do końca dnia. Nocujemy pod namiotem w bardzo starym dębowym lesie, palimy ognisko
jemy i pijemy słowackie piwko. Co chwilę słychać leśną zwierzynę, ryczenie jeleni i pohukiwanie sów. Bardzo tajemniczy las z niewielkimi pagórkami, jest sucho drewna bardzo
dużo, przyjemnie się siedzi przy ognisku.
Dzień 3. Mogiła Stefanika
Poranek w mrocznym lasku na zboczach Małych Karpat był fajny, troszkę pospacerowałem po przedziwnych okrąglutkich pagórkach. Jakby kopce, stare grodziska, bardzo regularne.
Dużo karłowatych wymęczonych starych drzew. W Polsce w takim miejscu byłby rezerwat lub leśniczy kazałby wyciąć te brzydkie chwasty i wyzbierać gałęzie.
Na ł±kach pod zboczem zakwitły zimowity. Początkowo jedziemy szutrowym leśnym duktem i jedzie się dobrze. Tak mniej więcej po
pierwszym kilometrze przebijam dętkę. Nie jest miło tak na dzień dobry taka klasyczna rowerowa awaria. Zabieram się do wymiany dętki, ale dziurka w rajfce za mała
i trzeba kleić łatkę. Trochę czasu straciliśmy, zakładaliśmy trasę ok 500 km z Bratysławy do Ostrawy, to wypada ok 100 km dziennie. W pierwszy i w drugi dzień
byliśmy łącznie 100 w plecy i trzeba było to nadrobić to nadrobić. I nie chodzi tu, o jakieś wyniki nabijanie km tylko realny powrót do domu na piątek lub sobotę rano. Górki stawały
się coraz wyższe i trudniejsze, pogoda nie rozpieszczała. Cały rok była piękna pogoda a akurat teraz trafiliśmy na kilka zimnych, wietrznych i deszczowych dni.
Koniec marudzenia, jedziemy po bardzo widokowych terenach z licznymi odsłonięciami skalnymi, malowniczymi wzniesieniami, nie brakuje ruin zamków. Pogoda w tym dniu była zmienna
do południa pochmurno i deszczowo, a popołudniu słonecznie - chłodno ok 12-15 st.C. Od samego początku czuwa nad nami duch Stefanika, a to za sprawą mojego rowerowego kolegi
który interesuje się historią Słowacji. Dla mnie postać wcześniej zupełnie obca. Na Słowacji jest wiele pomników, placów, nazw ulic i miejsc poświęconych tej wybitnej osobie
My właśnie powoli zbliżamy się do ogromnej mogiły na górze Brodło. Obiekt jest widoczny z okolicznych wzgórz z dużej odległości. Góruje nad miejscowości Brezowa.
W urokliwym spokojnym miasteczku zaopatrujemy się w pieczywo i wędliny. A właściwie kiełbasę, w małym sklepiku Pan miał tylko kiełbasę, jedną ostrą a drugą łagodną.
Kupiliśmy po pętaczce, zapach był obłędny, bo kiełbasa była surowa mocno podwędzona. Ruszamy na szczyt Brodło gdzie jest mogiła. Podjazd konkretny, asfaltowy, zerowy ruch
na szczycie tylko my i duch Stefanika patrona tej wycieczki. Na szczycie jest ogromny pomnik i jak dotąd najlepszy widok na Małe i Białe Karpaty. Roztacza się panoramiczny widok
na pobliskie szczyty często zwieńczone skałami i zamkami. Na północnym wschodzie dominuje Vielka Jaworina nasz kolejny cel, a gdzieś daleko poszarpane skaliste wzgórza
Białych Karpat. Zjeżdżamy z Brodła szybkim asfaltem i dalej do Myjawy i Starej Tury. Z dobrze ułożonego socjalistycznego miasteczka atakujemy szczyt Jaworzyny 970. Niby 8 km podjazdu,
ale z ciężkimi sakwami i sporym dystansie daje mocno w kość. Droga na szczyt jest asfaltowa ze sporym nachyleniem, podjazd rozpoczęliśmy ok 18, w połowie robi się już ciemno
wieje silny wiatr i jest bardzo zimno (ok 8-10 st.) . Jest to najtrudniejszy podjazd na całej trasie. Na szczycie wieje okropnie i jest zupełnie ciemno. Z ciemności wyłania się
duże schronisko, ale jest nieczynne, klamka wykręcona. Na kartce pisze, że ma ruszyć w sezonie. Nie możemy spać na otwartej przestrzeni, bo zamarzniemy. Z chodzimy lekko
w bukowy las i szukamy osłoniętego miejsca. Znajdujemy wcięta dolinkę i tam rozpalamy ognisko i rozbijamy namiot. Wiał silny porywisty wiatr ze szczytu w doliny, jakby
czesał korony drzew z góry na dół. Co chwilę coś skrzypiało i pękało, leciały drobne gałązki. Były też wielkie problemy z rozpaleniem ognia, ale jak już rozpaliliśmy
to było duże ognicho, bo zimno było bardzo (ok 5-7 st.c). Było duże ryzyko upadku dużego konara na nas, ale na szczęście ciśnienie się wyrównało i wiatr ustał ok 24. Wtedy też poszliśmy spać.
Dzień 4. Białe Karpaty i Vah
Wstajemy wcześnie, i rozglądamy się dookoła. Dopiero rano widzimy gdzie spaliśmy, kilka suchych konarów, wisiało tuż nad nami. Mocno się guzdramy, przynajmniej Ja, pakowanie
namiotu, ubrań do sakw, całego rowerowego szpeju. Zacieramy ślady bytowania, głównie po dużym ognisku. Cała ta wycieczka miała spory akcent survivalowy, cały czas borykaliśmy się z brakiem czasu
Szukaliśmy miejsca w ciemnościach, rozpalanie ognia mokrym drewnem. Nie mieliśmy żadnych kubków, garnków czy sztućców, ale całkiem fajne przyrządzaliśmy dania na ognisku.
Zimna i ponura pogoda dodawała wielkości tej wyprawie, noce przy ognisku i spanie w namiocie były zapamiętywanym elementem całej wycieczki.
Spakowane sakwy, ruszamy na szlak, w kierunku szczytu Velka Javorina. Sam wierzchołek jest odsłonięty z charakterystycznym masztem rtv, nie ma nikogo. Zjeżdżamy na dół na stronę czeską, właściwie
Morawy. Asfalt o dziwo był tylko po Słowackiej stronie, u Czechów tylko leśny szuter, błotnisty i kamienisty. Jadę bardzo powoli, lub prowadzę, nie chcę już mieć żadnych przygód
z oponami i bagażnikiem. Po terenowym zjeździe docieramy do drogi 54 i jedziemy ponownie do Słowacji. W miejscowości Kvetna w Czechach robimy zakupy w potravinach. Jest ładna pogoda, świeci
słońce, ciepło ok 15 st.C. Jedziemy długo z góry do doliny Wagu (Vah), docieramy do Nowego Miasta nad Wagiem. Dolina Wagu jest mocno zagospodarowana, jest tam sporo miejscowości
, od wieków przebiegały tędy główne szlaki komunikacyjne. Braki czasowo-kilometrowe musimy załatać, jakimś szybkim asfaltem, doliną Wagu można szybko przemieścić się na wschód.
Wag miał strategiczne znaczenie komunikacyjne w przeszłości, licznie występuj± tam zamki obronne, obecnie ruiny lub dobrze zachowane jak np. Trenczyn.
Jad±c po prawej widać zupełnie mi nieznane G. Strażowskie, a po lewej Białe Karpaty z najbardziej rozpoznawalnym szczytem Chmelova 925. Szczyt jest poszarpany i mocno skałkowy
. Miejsce to było priorytetem tej całej wyprawy, musiałem tam być za wszelka cenę. Mojemu koledze troszkę się już spieszyło do domu i nie specjalnie miał ochotę na mozolna
wspinaczkę prawie na tysiak. Chciał już wracać, Ja nie. Kusiły go często kursuj±ce poci±gi do Żyliny a dalej do Ostrawy. Poprawiała się pogoda i Ja miałem ochotę jeszcze
jechać, a on ględził, że musi wracać. Przed Ilawą zaczyna się droga na Vrstackie Podgrodzie, tam też jest żelazna stanica sprawdzić pociągi.
Dojazd był dobrze zaplanowany, ale powrót raczej sprawą indywidualną. Ja wierzyłem że uda się razem wjechać na skaliste Białe Karpaty, a w nocy zastanowimy się czy wracamy na rowerach, czy pociągiem
Niewiele to zmieniało w kwestii czasu dotarcia do domu, czwartek w nocy, czy pi±tek do południa. Kolega TW miał być na pi±tek wieczór. Na stacji kolejowej w
Ilawie jak na nią dojechaliśmy okazało się, że za 2 minuty odjeżdża pociąg do Żyliny. Rowerowy kolega TW bez konsultacji ze mną pospiesznie kupuje bilet i wsiada do poci±gu
Jest to dla mnie chwila szokuj±ca i niezrozumiała. Pociąg odjeżdża i zostaje sam z mieszanką uczuć. Nawet mi się płakać chce i pożaliłbym się, z kimś ale telefon miałem rozładowany, więc nie mogłem rozmawiać.
Zacisnąłem zęby i wróciłem się na szlak w kierunku Vrstatskiego. Jadę sam, podjazd jest długi i stromy, męcz mnie myśli, jak już dojadę to gdzie się prześpię, co będę jadł
czy palić ogień. Nie było za ciepło i pod wieczór niebo się wypogodziło, spodziewać się można było tylko bardzo zimnej nocy.
Czym wyżej jestem skały są potężniejsze, białe niczym jurajska Powroźnikowa. Końcówka podjazdu jest bardzo stroma, asfaltowa droga pomiędzy skałami
przejeżdża na drugą stronę, jakby bramą. Po tamtej stronie ukazuje mi się duże hotele, parking z duże ilości aut, jest tam, jakaś impreza firmowa. Pytam o nocleg, niestety
nie ma wolnych miejsc. Pozostaje mi tylko spanie w namiocie, znajduje miejsce przy wiacie pod samymi skałkami. miejsce jest fajne i nie fajne, bo kręcę się tam ludzie, wchodzą na skałki, piją i palą przy autach.
Jedni prawie mi do namiotu weszli, na szczęście ok 22 impreza ucichła. Była to bardzo zimna noc ok 2-3st.C, wiał lekki wiaterek, byłem na przeciągu. Za to miejsce i widoki, było takie, o którym marzyłem planuj±c dojazd
na te białe skałki.
Dzień 5. Czeski powrót
Zimno budzi mnie, szubko się pakuję i idę na chwile zobaczyć skałki. Tak po łebkach obleciałem (jeszcze tu wrócę), widoki niesamowite, mgły w dolinie i górki dookoła.
Plan na dziś był bardzo ambitny, początkowo zjazd, bardzo szybki i promieniach słońca. Na dole mgły, wilgoć i bardzo zimno. Termometr w miasteczku o 8 rano wskazywał 3 st.C
Jadę szybko, droga dolin± jest dość dobra, mijam duży zbiornik retencyjny na Wagu (Vodna nadrz Nosice). Ok 10 mgły rozwiały się i świeci słońce, robię sobie dłuższą
Przerwę na stacji paliw gdzie pije 3 kawy i ładuje telefon. Przez 4 dni udawało mi się mieć naładowany telefon, a to przez postoje na kawę na stacjach gdzie można było ładować
Telefon. W miejscowości Bytca tuż przed Ziliną odbijam na północ drogą 541 na Turzowkę. Kończy się łatwa i szybka droga dolin±, czas się zmierzyć z Jawornikami. Powoli cały czas pod górę
przez mało zaludnione pasemko Jaworników a region nazywany jest Kuszycami. Zdobywam męcząca przełęcz Semteks, dalej zjazd do Turzowki gdzie podładowałem telefon na slovnaft i coś zjadłem
.Jest ciepło ok 15-17 st.C, czuję zmęczenie, ale chce mi się jechać, poczułem wiatr w żagle, tym bardziej, że wiało z południa. Przed granicą z Czechami czekała mnie jeszcze
jedna górka w Klokocov i dalej Bila. Stamtąd rozpościerał się wspaniały widok na Królową Beskidu Ślasko Morawskiego, czyli Łysą Górę. Górka jest mi już znana i poczułem że
jestem już jakby u siebie, jeszcze bardziej mnie ten widok nakręcił na jazdę choć miałem już ok 100 km przejechane. Z przejęcia granicznego Bila jadę długim zjazdem po nowym asfalcie,
sporo nadganiam, droga jest troszkę ruchliwa ale cały czas w dół, przejeżdżam koło Zbiornika Szance na Ostrawicy. W Frydlandzie droga jest dwupasmowa, ale pomimo niebezpieczeństwa jadę
bardzo szybko, w Frydku jest już dalnica i zakaz jazdy rowerem. Jakimiś dziwnym drogami udało mi się dotrzeć na południowe opłotki Ostrawy, której dosyć się bałem , bo to duże ruchliwe
miasto z pogmatwana siecić dwupasmowych dróg. Troszkę błądzę, ale spotykam rowerzystę, który pokazał mi drogę rowerową przez całą Ostrawę docelowo na dworzec w Boguminie.
Nie spodziewałem się takich wspaniałych doznań rowerowych na koniec wycieczki. Droga rowerowa była genialna, wiodła doliną Ostrawicy i Odry, przez bardzo ciekawe miejsca przemysłowe i historyczne.
Ciężka prowadziła przez miejskie parki, gdzie było pełno rowerzystów, biegaczy i spacerowiczów. Dla mnie to było piękne zakończenie wycieczki Bratysława - Ostrawa.
Już po ciemku dojeżdżam do Bogumina i jadę pociągiem do Rybnika, gdzie oddaje pożyczony rower koledze Tradycyjny Witek i wracam samochodem do Zawiercia.
Parametry wyjazdu
Data:1-5 październik 2018
Miejsce: Słowacja&Czechy (Małe Karpaty ,Białe Karpaty, Jaworniki, Beskid
Śląsko-Morawski)
Dystans:
Dzień 1: 35 km
2: 65 km
3: 106 km
4: 97 km
5: 175 km
Pogoda: Jak na tak piękną pogodę w tym roku to trafiliśmy akurat na najbrzydsze dni
Temperatura: od 3 do 17 st.C
Pełna relacja foto
https://photos.app.goo.gl/ednTjKZrvv5c37Zr6