http://czestochowa.gazeta.pl/czestochowa/1,35271,7364846,Co_wojewoda_ma_do_ochrony_Gory_Zborow.htmlCytuj:
Co wojewoda ma do ochrony Góry Zborów
Eliza Kwiatkowska 2009-12-15, ostatnia aktualizacja 2009-12-14 21:30
Regionalna rada ochrony przyrody dała zielone światło zabiegom, które mają ocalić rezerwat Góra Zborów. Czy staną im na przeszkodzie wojewoda z goprowcami?
Prof. Stanisław Wika, przewodniczący rady, wychodzi z Jaskini Głębokiej
Prof. Stanisław Wika, przewodniczący rady, wychodzi z Jaskini Głębokiej
Rada, która jest organem opiniodawczym dla regionalnego konserwatora przyrody i skupia przede wszystkim naukowców, zebrała się w Podlesicach. Przyjechali m.in. naukowcy z całego kraju i Głównego Instytutu Górnictwa, przedstawiciele marszałka, parków krajobrazowych, alpiniści, a nawet beskidzcy górale. Cel spotkania - ocena, czy ochrona rezerwatu Góra Zborów, w tym także Jaskini Głębokiej, która od marca ze względu na swój stan jest zamknięta dla turystów, idzie we właściwym kierunku.
Działania ochronne w rezerwacie prowadzi - pod okiem konserwatora przyrody - Towarzystwo Miłośników Ziemi Zawierciańskiej. Organizacja ta wydzierżawiła na 10 lat teren rezerwatu (w 93 proc. jest on własnością prywatną), przejmując obowiązki z tytułu posiadania tej ziemi, w tym dotyczące ochrony przyrody. W ciągu dwóch lat uporządkowała rezerwat, wprowadzając pracowników zabezpieczyła go przed wandalami, wybudowała bacówkę, zorganizowała zbawienny dla muraw kserotermicznych wypas zwierząt w ramach programu "Owca plus". Ustanowiła też opłaty wstępu na Górę Zborów.
Bardzo dużo zrobili
- Dzięki nim właściciele gruntów objętych rezerwatem, którzy od przedwojnia nie dostali ani grosza od skarbu państwa, wreszcie otrzymują swego rodzaju rekompensatę - informował Witold Brodzik, prezes Towarzystwa Miłośników Ziemi Zawierciańskiej.
Organizacja pozyskała w sumie około 1,1 mln zł, m.in. od marszałka, Fundacji Heifer, Funduszu Norweskiego i Ekofunduszu. Zdobyła również pół miliona złotych z Ekofunduszu na zabezpieczenie walącej się Jaskini Głębokiej.
- Niewątpliwie jesteśmy jedyną organizacją w regionie, której udało się pozyskać takie pieniądze na ochronę środowiska - przyznał Marceli Ślusarczyk, sekretarz Towarzystwa.
Uczestnicy spotkania w Podlesicach mieli okazję przyjrzeć się wszystkim zabiegom w terenie. Byli nawet w Jaskini Głębokiej, by z ekspertami od górnictwa przedyskutować sposoby jej zabezpieczenia.
- Model czynnej ochrony przyrody polegający na oddaniu jej w ręce organizacji pozarządowej powinien być przeszczepiony w inne regiony kraju - ocenił prof. Stanisław Wika, przewodniczący rady. A sama rada dała zielone światło wszystkim działaniom konserwatora.
Wojewoda podobno niechętny
Cieniem na spotkaniu położyła się jednak sprawa niechęci wojewody i goprowców wobec tych rozwiązań. Nieoficjalnie mówi się, że wojewoda Zygmunt Łukaszczyk wspiera działania goprowców, z którymi jest związany jego partyjny kolega - poseł Piotr Van der Coghen. Parlamentarzysta pozostaje przeciwny wprowadzonym w regulaminie rezerwatu ograniczeniom dla ratowników. Ci bowiem nie mogą już wjeżdżać terenówkami i quadami na Górę Zborów, muszą także płacić - jak inni - za wstęp, chyba że prowadzą akcję ratowniczą. Poseł uważa, że to przeszkadza w szkoleniu nowych ratowników, którzy jeszcze nie znają terenu, i w konsekwencji utrudnia akcje. Po tym jak latem pracownicy rezerwatu zakazali nieuzasadnionego wjazdu ratownikom, poseł interweniował właśnie u wojewody Łukaszczyka.
Mimo zaproszenia na spotkaniu w Podlesicach nie było ani przedstawiciela wojewody, czyli jego zastępcy Stanisława Dąbrowy, ani jurajskich ratowników - choć siedzibę mają na miejscu.
- Szkoda, bo udostępnienie rezerwatu jest przedmiotem zainteresowania różnych grup. Chodziło nam o to, by każdy miał okazję zobaczyć, co się dzieje na Górze Zborów, i wypowiedzieć się na ten temat - mówiła Jolanta Prażuch, regionalny konserwator przyrody.
Do niechęci wojewody odniósł się wprost prezes Brodzik: - Jeżeli uznacie, że wykonujemy dobrą robotę, poprzyjcie nas - mówił do rady. - Wciąż napotykamy na mur niechęci. Przez nią mogą nam przepaść unijne pieniądze.
Idzie o miliony
Chodzi o 2,5 mln zł, które Towarzystwo zdobyło na budowę Centrum Dziedzictwa Przyrodniczego i Kulturowego Jury w Podlesicach, gdzie można by było m.in. zobaczyć zabytkową linię do produkcji wełny. Współpracujący z organizacją naukowcy stwierdzili, że taki obiekt jest niezbędnym zapleczem dla wszystkich działań w rejonie Góry Zborów; poza tym przyczyni się do aktywizacji lokalnej społeczności. Towarzystwo ma pół roku na rozpoczęcie budowy, inaczej pieniądze przepadną. Ale budowy nie zaczyna, bo nie ma na czym: do tej pory wojewoda nie sprzedał potrzebnych działek (należą do skarbu państwa) bez przetargu.
- Przepisy pozwalają na pominięcie trybu przetargowego, jeśli mamy do czynienia z celem publicznym i zabiegami dotyczącymi ochrony przyrody - tłumaczy Ślusarczyk. - Jednak wojewoda nie podjął decyzji ani w jedną, ani w drugą stronę.
Wicewojewoda Dąbrowa tłumaczył "Gazecie", że nie przyjechał na spotkanie nie z powodu złej woli urzędu: - Miałem wręczać odznaczenia państwowe w Będzinie. Nie dałbym rady przyjechać do Podlesic. Zresztą sprawa zakupu działki mi nie podlega. Wiem jednak, że trzeba naprawdę dobrze uzasadnić sprzedaż działek bez przetargu, by potem prokurator nie zarzucił nam przekroczenia uprawnień. Skoro to jednak tak pilne ze względu na środki unijne, zainteresuję się, dlaczego dotychczas nie została podjęta jakakolwiek decyzja.
GOPR ma żal
Dąbrowa, pozytywnie oceniając działania Towarzystwa, odniósł się do opłat wstępu na teren rezerwatu: - Są tu różnice zdań między naszymi prawnikami a prawnikami konserwatora. Chodzi o to, czy pieniądze z biletów nie powinny wpływać najpierw do skarbu państwa, a potem wracać do Towarzystwa. Teraz idą bezpośrednio do kasy organizacji. No i konieczne jest porozumienie między przyrodnikami i goprowcami.
Inne zdanie ma naczelnik jurajskiej grupy GOPR-u Adam Van der Coghen, syn posła: - Mamy żal do Towarzystwa Miłośników Ziemi Zawierciańskiej za dotyczące nas zapisy regulaminu. Nikt nam nie zaproponował rozmów, a my nie będziemy się pchać tam, gdzie nas nie chcą.
Na spotkanie rady goprowcy nie przyszli, bo - jak wyjaśnili - wypadły im ważne obowiązki.
Inni się dogadują
Eliza Kwiatkowska: Czy ratownicy Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego ustalali z instytucjami odpowiedzialnymi za ochronę przyrody warunki wstępu do miejsc objętych taką ochroną?
Adam Marasek, zastępca naczelnika Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego: Mamy podpisaną w tej sprawie umowę z Tatrzańskim Parkiem Narodowym. Ustala ona, co i gdzie możemy. Oczywiście, akcje ratownicze nie podlegają dyskusji. W takich przypadkach wolno nam używać wszelkiego sprzętu, właściwie wszędzie. Natomiast na co dzień, w celach szkoleniowych stosujemy się do wytycznych przyrodników i nie prowadzimy treningów bez uzgodnień. Nie wszędzie wolno nam wjechać, a nawet wejść. I nie zawsze, bo są przecież okresy ochronne dla niektórych zwierząt, na przykład kozic.
I nie ma konfliktów?
- Współpraca przebiega wręcz modelowo. Respektujemy, że to Tatrzański Park Narodowy jest gospodarzem na tym terenie i szanujemy jego rolę. Jeśli zdarzają się jakieś niedomówienia, siadamy i dyskutujemy. Wszystko jest kwestią dialogu.
Komentarz
I wojewoda, i goprowcy mieli szansę stanąć przed radą i prosto w oczy powiedzieć, co im się nie podoba w koncepcji ochrony Góry Zborów. Mogli też zaproponować własne rozwiązania. Nie pojawili się jednak. Czy obawiali się, że w rzeczowej dyskusji zabraknie im racjonalnych argumentów? A może absencja była po prostu wyrazem ich stosunku do ochrony przyrody? Być może chodziło o jedno i drugie. W brak czasu nie wierzę, bo temat był zbyt istotny. Jedno jest pewne: nieobecność odebrała przeciwnikom prawo do negowania tego, co robi się dla ochrony rezerwatu. Może to i dobrze, bo serwowane przez wojewodę Zygmunta Łukaszczyka koncepcje nie bardzo do mnie przemawiają. Pamiętam, jak wiosną ubiegłego roku w rozmowie ze mną stwierdził, że popiera większą dostępność obiektów przyrodniczych: "Nie może być tak, że turysta zostawia samochód kilka kilometrów od miejsca, które chce zobaczyć. W amerykańskim Yellowstone wszystkiego można dotknąć niemalże z samochodu" - mówił. Mam wrażenie, że gdyby nie przyrodnicy, wojewoda właśnie tak chciałby oglądać Górę Zborów.
Źródło: Gazeta Wyborcza Częstochowa