OK. Co prawda zastanawiałem się chwilę czy rzeczywiście zamieścić taki osobisty opis mojej wędrówki, ale zaryzykuję
Opis ten dedykuję tym wszystkim, którzy planują przejść szlak O-G w możliwie najkrótszym czasie z kilkunastokilogramowym plecakiem
Jeśli ktoś chciałby zobaczyć moje zdjęcia zrobione na Szlaku podczas moich poprzednich wypraw to zapraszam
tutajVoila...
Plany, śmany... Oczywiście w fazie planowania wszystko wygląda super. A ponieważ ja jestem mistrzem planowania więc założyłem sobie bardzo optymistycznie, że w ciągu 4 dni przejdę na luzaku od Olsztyna do Ojcowa (~125km). Raptem średnio 30km dziennie. Ot, taki szlak O-O-O-O: Olsztyn-Ogrodzieniec-Olkusz-Ojców
Plan wyglądał następująco:
dzień 1: Olsztyn - Mirów - 31 km
dzień 2: Mirów - Smoleń - 37 km
dzień 3: Smoleń - Pieskowa Skała - 46 km
dzień 4: Pieskowa Skała - Ojców - trasa na Olkusz - 12 km
Nie wiem gdzie u mnie tkwią pokłady tego nieskończonego optymizmu, który pozwolił mi po raz kolejny przyjąć [to nie pierwsza moja wyprawa], że idąc kilkadziesiąt kilometrów dziennie z plecakiem, z każdym kolejnym dniem będę miał więcej siły. Nie wiem, ale muszą one tkwić bardzo głęboko...
Dzień 1. Jeszcze więcej optymizmu...Plany zweryfikował już pierwszy dzień, pomimo tego, że akurat założony na ten dzień plan został wykonany w ponad 100% (a może właśnie dlatego). Z 31 zaplanowanych kilometrów zrobiło się prawie 37. Ponieważ tempo marszu miałem całkiem przyzwoite więc już po południu odnowiła mi się stara kontuzja kolana, skutecznie utrudniająca podejścia i zejścia. Chociaż właściwie zejść to było łatwo, ale w tym innym znaczeniu
Po dojściu do celu (po 9 godzinach), pośpiesznie zrzuciłem plecak i udałem się do pobliskiego baru napić się piwa pod ruinami zamku w Mirowie. Było suuuuperrrr...
Statystyka dnia: miało być 31 km, wyszło 37Dzień 2. Szaleniec z plecakiem...Drugiego dnia, szczególnie rano, optymizm jeszcze mnie nie opuścił i tak jak zaplanowałem, zamierzałem dotrzeć do Smolenia. Jednak kolejne godziny marszu skutecznie ten optymizm gasiły. Dlatego też, również optymistycznie założyłem, że jak dojdę do Ogrodzieńca to będzie super. I nie powiem - doszedłem. Z tym, że oprócz kontuzji kolana miałem już bacharzyny na stopach. Z kolanem już dzień wcześniej poradziłem sobie nieźle za pomocą opaski uciskowej. Nawet pomogło. Natomiast bacharzyny z powodu braku odpowiedniego narzędzia przekłułem sobie w hotelu za pomocą widelca wstępnie zdezynfekowanego nad ogniem kuchenki gazowej. I wiecie co - to też pomogło
Poczułem się jak nowo narodzony... Pośpiesznie udałem się więc do pobliskiego baru napić się piwa
... po czym przelełżałęm leniwie 2 godziny na trawie pod zamkiem.
A propos opaski uciskowej... Zastanawiam się, czy nie powinienem jej sobie zakładać przed takimi wyprawami znacznie wcześniej, np. już na etapie planowania, no i nie na nogę, tylko na głowę...
Tego samego dnia spotkałem rano grupę rowerzystów, którzy również przemierzali szlak O-G. Ponieważ akurat do spotkania doszło w trakcie chłodzenia przeze mnie stóp w lodowatej wodzie źródełka [za Zdowem] (które jeszcze parę lat temu wydawało się być wyschnięte), więc chcąc nie chcąc zamieniliśmy kilka słów na tematy turystyczne. Na koniec okazało się, ze oni tej nocy również stacjonowali w Mirowie, a ich gospodarz opowiadał im (na pewno przy ognisku o północy) o człowieku, który wczoraj przeszedł z plecakiem z Olsztyna do Mirowa.
- Znaczy o szaleńcu wam opowiadał... - dodałem pośpiesznie.
- No - odpowiedzieli
Jak to miło zapisać się w historii małej, wiejskiej społeczności...
Statystyka dnia: miało być 37 km, wyszło 28Dzień 3. Krew, pot i łzy...Trzeciego dnia... nie, nie, nie zmartwychwstał
Trzeciego dnia jedynym moim planem było, żeby k...a za żadne skarby już nic nie planować. Spojrzałem tylko w notatki, gdzie mogę mieć najbliższy nocleg. 25km - odległość jeszcze do przyjęcia. Trzy pierwsze godziny ok, potem czuję jak powoli jeden z moich mięśni łopatkowych zaczyna się rozdzielać na dwie części. Czyli mam już co najmniej trzy mięśnie... K...a, j...y plecak! Po c..j brałem ten śpiwór, hamak i parę kilo sprzętu fotograficznego! P...e hobby, zachciało mi się... Zdejmuję plecak i próbuję waląc pięściami w łopatki choć trochę rozluźnić twarde jak kamienie mięśnie. Na jakiś czas pomaga. Po bodajże siedmiu godzinach dochodzę do - jak mi się wydawało - celu [Bydlin]. Ale nie, nie ma tak łatwo. Pytam tubylca czy są we wsi jakieś noclegi.
- Tak, są dwa miejsca.
Okazuje się, że pierwsze jest zamknięte na cztery spusty, a żeby skorzystać z drugiego trzeba przejść się parę kilometrów w zupełnie inną stronę w celu odszukania właścicieli. Zjadam więc obiad złożony ze spam'u i bułek i popijam wodą. Następnie zagłębiam się w mapę i stwierdzam, że mam jeszcze tylko dwie szanse na znalezienie legowiska. Dwie wsie - pierwsza 2km, druga 5km. Dochodzę do pierwszej - kiła. O agroturystyce można tylko pomarzyć. Oczami wyobraźni widzę już siebie dyndającego w nocy na hamaku, okrytego śpiworkiem pomiędzy drzewami w gęstym lesie. Kochany śpiworek, tak, kochany hamaczek, "maj presziesssssss". Kuźwa, niech to się wreszcie skończy... Na szczęście ostatnia wieś okazuje się dla mnie ocaleniem - Golczowice. Zaraz po tym jak się dowiedziałem, że przyjmują udręczonych turystów, wypowiedziałem tę nazwę z takim samym namaszczeniem jak rycerze na widok Camelot [Monty Python]. Pośpiesznie zrzuciłem plecak, umyłem się i poszedłem spać. O piwie zapomniałem...
Statystyka dnia: miało być 46 km, wyszło 31Dzień 4. Byle do Olkusza... Ostatni dzień to własciwie ucieczka na drugą linię frontu, a dokładnie próba w miarę sprawnego dostania się do Olkusza na dworzec PKS. Dystans już właściwie śmieszny - niespełna 20km. O Pieskowej Skale i Ojcowie już w ogóle nie myślę. Zahaczam o kolejny zamek tym razem w Rabsztynie, który okazuje się być kolejnym zamkiem zamkniętym dla zwiedzających. Z naszymi zamkami to chyba jest jak z zimą - "jak jest zima to musi być zimno". Parafrazując - skoro jest zamek to musi być zamknięty
Jeśli chodzi o odnawianie zamków to już drugiego dnia w Bobolicach naszły mnie wątpliwości, których nie rozstrzygnąłem do dzisiaj (i pewnie do końca nie rozstrzygnę) - czy wolę ogólno dostępne ruiny jak to było jeszcze 15 lat temu czy te nowe, niedostępne, "świecące" wapienne mury. Chociaż może jednak to pierwsze... Aaaaaaaa, zresztą... Pewnie podobne wątpliwości mieli też chłopi w średniowieczu jak się dowiadywali, że im jakiś cholerny Bolko czy inny Maćko zabuduje skałkę, na której od zawsze pili gorzołę...
Na koniec wyprawy łyżkę dziegciu dolał jeszcze krakowski PKS, który miał przyjechać i nie przyjechał, a ja dzięki temu mogłem bardziej szczegółowo poznać uroki olkuskiego dworca
Koniec końców, kombinując dojechałem szczęśliwie do domu.
Statystyka dnia: miało być 12 km, wyszło 18KONIEC
A teraz trochę bardziej serio...
Po pierwsze serdecznie gratuluję Bogusławowi, że udało mu się przejść w całości za jednym zamachem cały szlak. Ja pierwszy raz próbowałem tego dokonać 20 lat temu i do tej pory się nie udało. Co jakiś czas pokonuję szlak O-G odcinkami, bo nigdy nie mam tyle wolnych dni, aby je w całości poświęcić na taki wypad. Od Częstochowy do Krakowa udało mi się jedynie przejechać rowerem w ciągu 4 dni. Z tym, że wtedy sam sobie wytyczyłem szlak rowerowy w najbliższym możliwym sąsiedztwie szlaku pieszego. Obecnie do "zaliczenia" całości szlaku pozostały mi dwa odcinki: od Olkusza do Pieskowej Skały i od Ojcowa (a właściwie Bramy Krakowskiej) do Krakowa, czyli dwa dni spokojnego marszu.
Moje dotychczasowe doświadczenie w próbach jednorazowego przejścia całego szlaku pozwalają mi na wyciągnięcie następujących wniosków:
1. Minimalny czas na przejście to 5 dni pod warunkiem, że:
a) nie mamy plecaka, albo jest mały i nosimy na plecach tylko niezbędne minimum - odzież, ręcznik, szczoteczka, mydło (w sumie obecnie nie jest to trudne, bo baza noclegowa jest rozbudowana więc nie musimy zabierać śpiwora, karimaty itp; na szlaku też jest sporo sklepów więc nie musimy nosić bez sensu jakiegoś dodatkowego prowiantu)
b) mamy dobre buty... no i kondycję
Przy takich założeniach bez problemu przejdziemy 30km dziennie.
Przejścia szlaku w ciągu 48 h nie biorę pod uwagę, bo to zupełny hardcore, nawet jak dla mnie
2. Realny czas na przejście z kilkunastokilogramowym plecakiem oceniam na 7 pełnych dni.
25 km dziennie to maksimum jeśli nie chcemy być wykończeni już na drugi dzień (przykładowo tak jak ja po 37 km).
3. Przejście w ciągu 11 dni tak jak to zrobił Bogusław, pomimo że z dużymi plecakami, to już niemalże relaks
Krótkie odcinki. Przy okazji można coś pozwiedzać. Tak właśnie powinien wyglądać wypoczynek, zarówno psychiczny jak i fizyczny, na szlaku O-G.
Pozdrawiam
Grzesiek